Ten rozdział dedykuję kochanej Miss Nothing, za cierpliwość i ciągłe motywowanie mnie.
Dzięki Tobie skarbie, najwyraźniej jeszcze nie straciłam wiary. ♥
~I~
Uniosłam powieki, czując na policzkach jakiś ciepły,
zbłąkany promień, który przebił się przez szybę i ukradkiem wpadł do mojej
sypialni. To on był powodem
mojej jakże wczesnej pobudki.
Usiadłam na łóżku i leniwie przecierając oczy zaczęłam
uwalniać się z pościeli.
W pokoju było duszno. Nie czekając ani chwili, podniosłam
swoje cztery litery, po
czym udałam się w stronę okna, aby nieco je uchylić. Następnie powędrowałam do
łazienki. Tam czekała mnie
gorąca kąpiel i poranna toaleta.
Od niechcenia spojrzałam w lustro. Zobaczyłam w nim tą samą żałosną
postać, którą zwykłam witać
codziennie rano.
Blada, alabastrowa cera
odbijała się w półprzytomnym świetle żarówki, jakby była odblaskowa. Włosy w kolorze ciemnej czekolady, tylko
podkreślały jej bladość.
- Ohyda…-westchnęłam, po czym
zsunęłam z siebie górną część piżamy. Chwilę później odkręciłam kurek i
uwalniając strumień gorącej wody, wlałam mój ulubiony, różany płyn do kąpieli.
Następnie pozbyłam się reszty
ubrań i weszłam do wanny.
Przymknęłam powieki i osuwając się w głąb wanny, oparłam się o jej brzeg.
Zrobiłam kilka głębokich
wdechów i rozluźniając wszystkie swoje mięśnie oddałam się tej błogiej kąpieli.
Leżąc tak chwilę w bezruchu,
zrozumiałam, że relaks nie był mi dany, bowiem na dole rozległ się dźwięk
tłuczonego szkła.
Błyskawicznie wyskoczyłam z
wanny i owijając się w drodze ręcznikiem, brnęłam w dół po schodach.
To co zobaczyłam jednak przerosło moje oczekiwania.
- Mamo? - Dłonie kobiety ślizgały się po mokrej podłodze,
od czasu, do czasu natrafiając na nowy odłamek szkła. Nie mogłam dłużej
przyglądać się temu jak ostatkami sił walczy z podłogą. Pochyliwszy się nad
nią, załapałam ją za ramię i stanowczo pociągnęłam ku górze.
- Zostaw mnie! Dam sobie radę - wymamrotała.
- Nie mamo, nie dasz... - Mimowolnie pomogłam jej się
podnieść. Kiedy stanęła na równych nogach spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem
twarzy, który miał w sobie jakąś cząstkę wdzięczności.
Odwracając wzrok, udałam się do swojego pokoju. Modliłam
się, by ten żałosny obraz szybko opuścił moją głowę.
Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Czując chłodną, opalizującą kroplę spływającą
po moim policzku, utwierdziłam
się w swojej godnej pożałowania bezsilności,
która po chwili przerodziła się we wściekłość.
Przymknęłam powieki i po raz kolejny wzięłam głęboki
oddech. Kiedy kolejna łza wyrwała się z resztek mojej godności, pobiegłam do
łazienki. Zmyłam z twarzy ten cały wstyd, który towarzyszył mi z każdą uronioną
przeze mnie łzą.
Gdy już poczułam się lepiej, opuściłam pomieszczenie i
wróciłam z powrotem do swojego pokoju. Zrzuciłam ręcznik i jednym ruchem
otworzyłam drzwi szafy. Wyciągnęłam swoje potargane jeansy, koronkową bieliznę
i lekko pognieciony, czarny T-shirt z Black Sabbath. Gdy moje ciało nie było
już nagie, usłyszałam ciche westchnienie dobiegające z krańców pokoju.
Odwróciłam twarz w stronę okna, a następnie zamarłam. Na moim parapecie
rezydował zielonooki brunet z wymalowanym szerokim uśmiechem na ustach.
- Conor?! Co ty tu robisz? - Wydarłam się z
niedowierzaniem.
- Masz bardzo apetyczne pośladki, Melanie. - zaśmiał się
i poruszył wymownie brwiami. Chwyciłam poduszkę i cisnęłam nią prosto w jego
twarz, jednak cwaniak uniknął ciosu. - Wyluzuj. Już nie mogę odwiedzić swojej
najlepszej kumpeli?
- Jak się tu dostałeś? - zmarszczyłam brwi, lustrując
wzrokiem otwarte okno.
- Nie było trudno. Wszystko było warte swojej ceny - znów
ten uśmiech.
- Jak długo tu siedziałeś? - spojrzałam mu głęboko w oczy
z niemałym poirytowaniem, a on tylko odpowiedział uśmiechem.
- Wystarczająco długo. - powiedział po chwili, i w zamyśleniu
przeczesał ręką swoje zmierzwione włosy, po czym wbił wzrok w moją zarumienioną
twarz. - Dobra, nie wdrapywałem się tutaj tak bez powodu. Mam dwa bilety na ten
sobotni koncert AC/DC w Seattle i przyszedłem spytać cię, czy pojedziesz tam ze
mną.
- Pierdolisz! - niemalże krzycząc wpadłam mu w ramiona. -
Jesteś pewien?
- To za tą koronkową bieliznę. - Wyszczerzył się, a ja
zgromiłam go spojrzeniem. - No dalej mała, nie złość się.
- Idiota! - parsknęłam nieopanowanym śmiechem.
- Chodźmy się czegoś napić. - zaproponował, po czym
złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi. O dziwo nie protestowałam.
Kiedy opuściliśmy dom, Conor objął mnie ramieniem. Nucił
coś, co przypominało refren You Shook Me All Night Long i patrzył w jakiś
nieokreślony punkt na chodniku. Wyglądał na totalnie nieobecnego. Szturchnęłam
go lekko w ramię, by przywrócić go do rzeczywistości. Chłopak uśmiechnął się
zawadiacko i oddał gest ze zdwojoną siłą. Postanowiłam nie dawać za wygraną i
jak najmocniej przepchnęłam go na drugą stronę chodnika.
Niewinne zaczepki przerodziły się szczeniacką wojnę. Na
zmianę podkładaliśmy sobie nogi, śmiejąc się przy tym jak małe dzieci.
Przejeżdżający obok rowerzysta, popatrzył na nas jak na
debili. Oboje nie wzruszeni pokazaliśmy mu środkowy palec.
Minęło może czterdzieści minut zanim dotarliśmy do
knajpy. Zajęliśmy nasze ulubione miejsce w rogu baru i złożyliśmy zamówienie.
Po niecałych pięciu minutach barmanka przyniosła nam
chłodzoną tequilę. Conor precyzyjnie napełnił kieliszki trunkiem, a następnie
przysunął jeden w moją stronę. Niepewnie zmierzyłam wzrokiem alkohol, a
następnie spojrzałam na chłopaka. On natomiast wziął kawałek limonki i
przejechał językiem po jej wierzchu.
- Za naszą przyjaźń - powiedział po chwili i uniósł
kieliszek. Uśmiechnęłam się tylko i pozwoliłam na toast. Gdy już opróżniłam
naczynie, czułam wzniecający się w moim przełyku ogień.
- Masz, zagryź - wsadził mi do ust limonkę, która
automatycznie ukoiła moje palące gardło. Uśmiechnęłam się figlarnie chwytając za butelkę tequili.
Dzień w końcu dopiero się zaczynał.