piątek, 16 maja 2014

Rozdział 0. 'Beginning'




Usłyszałam głośny trzask domykających się drzwi. Ciarki przeszły mi po plecach.
Czyżby mama wreszcie wróciła?
Wstałam z krzesła i zeszłam na dół sprawdzić, gdy nagle coś odrzuciło mnie na ścianę tak, że mocno uderzyłam się w tył głowy. 
Poczułam intensywny zapach alkoholu.
- Mamo…- wyjęczałam przez zaciśnięte zęby patrząc kobiecie prosto w bursztynowe oczy.
- Nawet nie wiesz ile życia na ciebie zmarnowałam – powiedziała zimnym tonem nienaturalnie rozdzielając sylaby. Dobrze znałam ten głos. Znowu piła…
- Mamo, proszę uspokój się - wydukałam. Ta natomiast uniosła prawą rękę, w której trzymała butelkę whisky. Dopiła ostatni łyk i zamachnęła się tak, by wycelować prosto we mnie. Ku mojemu zdziwieniu, butelka wyślizgnęła się z jej drżącej dłoni i z niemałym hukiem rozbiła o podłogę. Poczułam wielką ulgę.
Podeszłam do mamy wymijając kawałki szkła i wzięłam ją pod rękę. – Chodź, położysz się - powiedziałam. W ramach protestu usłyszałam parę wyzwisk. Nie przejmowałam się tym jednak. Wiedziałam, że to nie była moja matka i że jutro znów ją odzyskam.
- Dobranoc mamo – rzuciłam przykrywając ją kocem, a ta odburknęła coś przyćmiona alkoholem.
Usatysfakcjonowana szybkim opanowaniem sytuacji zaczęłam sprzątać fragmenty szkła po Johnnie Walkerze, który wtedy był w domu niemalże na porządku dziennym.
Chwilę później przeniosłam się do swojego pokoju. Włączyłam mojego walkmana i rzuciłam się na łóżko. W słuchawkach rozbrzmiewał dobrze znany mi kawałek Led Zeppelin - Stairway to Heaven.
Przymknęłam oczy i tęsknie wsłuchiwałam się w utwór, chwilę później zalałam się łzami.
Nie potrafiłam wiecznie udawać, że wszystko jest w porządku. Smutek rozdzierał moją duszę na milion pierdolonych kawałków.
Miałam ochotę uciec. Tak po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię i zostać zapomnianą. Ale nie byłam w stanie zostawić tak tego wszystkiego. 
Te wszystkie gesty ze strony matki, które zmuszały mnie bym odeszła, jeszcze bardziej przytwierdzały mnie do ziemi. Wszystkie te słowa przepełnione jadem i okrucieństwem, nie pomogły mi pogrzebać swoich marzeń o normalnej rodzinie.
Moja matka mnie potrzebowała, chociaż sama nie zdawała sobie z tego sprawy.
 Wstałam z łóżka i wyjrzałam przez okno. Trwał letni wieczór. Kolejny, nudny, wakacyjny dzień dobiegał końca. Postanowiłam zatem się przewietrzyć. Uwielbiałam spacery w blasku księżyca. Wtedy Portland nabierało tego specyficznego wizerunku.
Stanęłam przed lustrem, starłam łzy z twarzy, narzuciłam na siebie moją skórzaną kurtkę i nawet nie oglądając się, wybiegłam z domu.
Na dworze było o wiele przyjemniej. Przymykając powieki wzięłam głęboki wdech czując jak słodkie powietrze wypełnia moje płuca. Miałam tylko siebie, niezbędny mi tlen, zieloną trawę i to bezchmurne niebo, na którym czasem po zachodzie słońca ukazywały się gwiazdy.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyjęłam z niej paczkę czerwonego Marlboro. W środku znajdowała się również zapalniczka. Zastanawiając się dłuższą chwilę, wyjęłam papierosa, włożyłam go sobie do ust. Uwalniając ciepły płomień, odpaliłam fajkę. Poczułam tę przyjemność, którą nikotyna zwykła zaspokajać moje płuca. 
Jedyne czego mi teraz brakowało to rozmowy.
Wiedziałam dokąd  zawsze mogłam się udać.
Pogrążając się we wspomnieniach brnęłam wzdłuż ciemnych ulic Portland. Nie minęło nawet piętnaście minut, a już byłam na miejscu. Otwarłam bramę, przedostałam się na drugą stronę cicho ją zatrzaskując. 
Doskonale znałam to miejsce…
Wiatr jakby zamknął mnie w objęciach. Poczułam dziwne mrowienie w okolicach kręgosłupa.
Jeszcze tylko kilka kroków…
- Cześć, tato…- wyjąkałam. Odpowiedziała mi cisza...
Przykucnęłam przy marmurowym pomniku i zaczęłam zastanawiać się po co tutaj tak naprawdę przyszłam. Zamyślona przejechałam opuszkami palców, po wyrytych na nagrobku literach, które układały się w imię mojego taty. 
Tylko mój ojciec był jedyną osobą, która była w stanie mnie zrozumieć. W chwili kiedy mnie opuścił, zostawił mnie całkiem samą w ramionach tego okrutnego świata.
Byłam bezradna.

Słońce całkowicie zaszło, a opustoszały cmentarz wydawał się jakby bardziej niebezpieczny niż dotychczas.
Mimo wszystko byłam dziwnie spokojna. Wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w stojący przede mną pomnik.
Nie wytrzymałam jednak zbyt długo. Pozwoliłam łzą płynąć...
Ponownie.




No więc coś się pojawiło...

Rzecz w tym, że nawet nie wiadomo co to konkretnie jest. To coś jak nie prolog i jak nie rozdział. W każdym razie potraktujmy to jako wstęp/rozgrzewkę, która ma wam wskazać drogę do wnętrza bohaterki i zaprowadzić was do rozdziału. 


Dziękuję, za wspaniałe komentarze i wyświetlenia.